W głowie miałam piękny plan na nasze kreacje z okazji 1. urodzin Lili. Urodzinki były w lipcu, a mniej więcej od maja zaczęłam się rozglądać z odpowiednimi materiałami. Przetrząsnęłam cały internet w znalezieniu odpowiednich koronek/gipiur. Chciałam, żeby Lili miała sukienkę z gipiury miętowej (góra z gipiury, dół jednolity). Nie znalazłam nic w odpowiednim kolorze i jakości… Wybrałam się zatem do poznańskich hurtowni, żeby znaleźć materiały na nasze sukienki. Nic nie znalazłam. Podczas zakupów zrezygnowałam już nawet z tej mięty na rzecz bieli lub pudrowego różu, ale nie znalazłam ładnej gipiury… Tzn. były piękne białe czy różowe gipiury, ale wzór kwiatów był tak duży, że na sukience na rozmiar 74/80 wyglądałoby to źle.
W maju Lili była zaproszona na roczek swojej koleżanki – kupiłam wówczas w Pepco sukienkę – góra z gipiury, dół z tiulu. Biała. Ta gipiura była naprawdę śliczna i sama byłam zdziwiona, że taka sukienkę znalazłam w sieciówce. Gdy po ponad miesiącu poszukiwań nadal nie miałam odpowiednich materiałów, postanowiłam wykorzystać koronkę z sukienki z Pepco, by stworzyć dla Lili odpowiednią kreację na jej wielki dzień. Czas już mnie naglił, a ja bardzo bardzo chciałam stworzyć samodzielnie dla niej sukienkę.
Kupiłam miętowy tiul, by jednak utrzymać wymyśloną tonację. Awaryjnie zamówiłam też różowy, gdyby jednak mięta w rzeczywistości okazała się zbyt zielona. Niby producent opisywał, że oba tiule są miękkie, ale przyszły zupełnie dwie różne „miękkości”. Róż był o co najmniej dwie klasy wyżej w jakości, mięta po ręcznym (!) praniu okazała się szmatką… Więc ostatecznie zrezygnowałam z mięty i kombinowałam z różem. Po wstępnym upięciu dołu był on za… zwykły. Nie chciałam też typowej tiulówki ze sztywnego tiulu, bo mam wrażenie, że każde roczne dziecko tak właśnie się prezentuje. Zatem pod miękkim tiulem upięłam dwie warstwy sztywnego tiulu – dzięki temu uzyskałam efekt bombki, a wierzchni miękki tiul pięknie się układał na „usztywnionej” podszewce.
Jeśli chodzi o moją kreację, to zupełnie straciłam zapał. W ostateczności chciałam nawet ubrać moją krótką wersję sukni ślubnej, ale jednak zmotywowałam się do uszycia czegoś nowego. Postawiłam na klasykę, bo na wielkie wow zabrakło mi przede wszystkim materiałów, czasu i w sumie weny twórczej. Sukienka, to przerobiony wykrój z TEJ bluzki. Rękawy na początku zrobiłam z tego samego materiału, co cała sukienka. Kombinowałam z różnymi resztkami koronki, koralików, marszczeń itd., ale wszystko wydawało mi się takie „na siłę”. Ostatecznie wykorzystałam resztkę tiulu z dołu sukienki Lili i stworzyłam podwójny rękaw. Delikatny akcent sprawił, że sukienka jednak nie była taka zwyczajna.
Ta sytuacja mi pokazała, że czasem trzeba odpuścić. Sama sobie narzuciłam presję, że muszę stworzyć piękne kreacje Mama&Córka na roczek. Nie wyszło tak jak zaplanowałam i co tu ukrywać – czuję małe rozczarowanie.
PS. Najpiękniejszą sukienkę na tę okazję uszyłam mojej mamie… Ale jej się udało znaleźć cudne materiały i aż przyjemnie było tworzyć dla niej kreację.